Gdy człowiek przestaje się zastanawiać!
oprac. br. Piotr Socha i br. Sebastian Lipka
„To życie pędzi jak szalone!”. Pewnie tak jest, bo styl życia, jaki sobie wypracowała nasza cywilizacja, struktury społeczne, determinują coraz szybsze tempo życia. Nie chcąc rozwodzić się nad tym problemem, ani stawiać w tej kwestii żadnej oceny, zauważmy jeden tylko skutek takiego obrotu spraw, który jest jednak fundamentem kształtowania się myślenia współczesnego człowieka. Człowiek przestał się zastanawiać. Wymaga się od niego by decyzje podejmował szybko, ale nie bada się już ich jakości. Przestajemy kontrolować treści, które nas kształtują, zaczynamy bezkrytycznie podążać za tym, za czym idzie większość. Wielu z nas wypowiadając się, dokonując jakiejś oceny, bądź wyrażając opinię, używa zwrotów, których tak naprawdę nie rozumie, ponieważ jest ono powszechnie używane i znane. Otóż, nie zawsze jest to takie proste. Tolerancja. Oto słowo które zepchnęło na drugi plan inne, bogatsze pojęcie – miłość.
Dlaczego bogatsze?
Tolerancja jawi się jako uznanie prawa ludzi do posiadania własnych poglądów i zachowań zgodnych z ich przekonaniami, wobec których nie należy podejmować żadnych przeciwdziałań ani nie wywierać nacisków na ich zmianę ze względu na szacunek dla ich odmienności. Tak można uważać, czytając podejście do tego zagadnienia I. Pawłowskiej, J. Kellera czy A. Grzegorczyka – którzy się zmierzyli z etymologią tego słowa. Oczywiście należy taką definicję przyjąć. Co zrobić, gdy poglądy, które taka osoba ma, prowadzą ją na złą drogę? Pewne małżeństwo miało problem z nastoletnią, dorastającą córką. Dziewczyna po wpływem gimnazjalnego towarzystwa zaczęła się narkotyzować, współżyć z niejednym chłopakiem, zdarzało się, że nie wracała na noc do domu. Na każdą próbę pomocy miała jedną odpowiedź: pozwólcie mi w końcu żyć własnym życiem, to moja sprawa co robię. Znajomi zamartwiających się rodziców nastolatki powtarzali: nie bądźcie dla niej tacy surowi, dziewczyna potrzebuje teraz więcej tolerancji, nie pilnujcie jej tak i nie wchodźcie w jej życie. Ta córka nie potrzebowała tolerancji, która zaprowadziłaby ją na margines społeczeństwa, ale pomocy od rodziców i ich stanowczych decyzji. Oni to robili z miłości do niej.
Tolerować czy kochać. Kochać to ingerować.
Nie chodzi o to, żeby tolerancję przeciwstawiać miłości, ale żeby przekroczyć próg tolerancji i pójść dalej. Żeby nie tyle starać się nie skrzywdzić drugiego człowieka, ale pragnąć go kochać. Człowiek, który kocha, wzrusza się nad ludzką biedą. Cierpi, widząc cierpiącego i raduje się, widząc szczęśliwego. Miłość mówi: jasne jesteś wolny, to ty podejmujesz wybory w swoim życiu, wiedz jednak, że to, co robisz, jest destrukcyjne, zniszczy ciebie i twoich bliskich. Ja chcę ci pomóc, wskazać drogę, bo nie godzę się na to, co robisz i nie jest mi obojętne, co się z tobą dzieje, ale to ty podejmujesz decyzję. Punktami zapalnymi tolerancji jest kwestia homoseksualistów, transseksualistów, itp. Chrześcijanin cóż ma zrobić wobec kampanii tolerancyjnej? Biernie jej się poddać? Nie! Potępić? Nie! Naśladować Jezusa, który grzech nazywał grzechem, ale dla grzesznika był miłosierny, bo go kochał. Do końca, nawet Judasza. Nikt nie jest zgubiony, nikogo grzech nie może złamać tak mocno, by Jezus- Król nie mógł go zwyciężyć. Kto kocha, nie toleruje zła w drugim.
Jak zatem Jezus kocha nietolerowanych?
Jeden z kapłanów naszego zakonu opowiedział dla naszej redakcji taką historię: „To było przed wieloma laty, chyba w 1998 roku, 22 lutego. Dlaczego pamiętam dobrze tę datę? Bo to jest rocznica objawienia się Jezusa Miłosiernego. Wracałem wtedy z Mszy Świętej, z sanktuarium Bożego Miłosierdzia, które jest blisko Watykanu. Przy naszym klasztorze jest słynna ulica, na której wieczorami jest pełno kobiet i mężczyzn lekkich obyczajów. Są nie tylko dziewczyny, które się prostytuują, ale też transwestyci i transwestytki. Wracałem wtedy wieczorem w habicie, padał deszcz. Szedłem tą ulicą, wiedząc, że spotkam ich wielu. Oni nigdy nas nie zaczepiali, nigdy nas nie atakowali. Dlaczego? Dlatego, że nasza wspólnota i siostry, które u nas pracowały, nigdy nie zachowywaliśmy się źle wobec nich, nigdy nie mówiliśmy o nich źle. Pozdrawialiśmy ich, mówiąc: dobry wieczór, dzień dobry. Nawet gdy była zima czy padał deszcz, wynosiliśmy czasem wieczorem termos z herbatą, kawą, czasem zanosiliśmy im kanapki i aspirynę, ponieważ te dziewczyny, które były zmuszone do prostytucji albo transwestyci często chorowali. Siostry dawały im wieczorem ciasto i herbatę. I mówiły wynieś im ojcze, i ja szedłem mówiąc „nie myślcie, że jestem dobry, to nasze siostry Polki dzielą się, widząc, że pada deszcz, a wy mokniecie”. I pamiętam, jak wracałem wtedy z kościoła Miłosierdzia Bożego. Szedłem ulicą, zbliżając się do nich, przejeżdżało dużo samochodów, klienci wybierali sobie chłopaków albo dziewczyny, albo chłopaków przebranych za dziewczyny. I spotkałem pierwszą dziewczynę, afrykankę, byłem w habicie, padał deszcz. Ona stała ubrana w „mini”, wiedziałem, że jest jej zimno. Powiedziałem jej „dobry wieczór”, a ona wzruszyła się, że ja pierwszy ją pozdrowiłem. Zatrzymałem się. Mówię: „marzniesz, jest zimno, w Afryce jest teraz ciepło, a ty tu marzniesz”. Ona wtedy się wzruszyła i powiedziała mi po angielsku: „Jestem katoliczką ojcze, tak jak ty. Znalazłam się na ulicy, jestem dziwką. Zabrano mi paszport i nie mogę zejść z ulicy”. A ja jej powiedziałem: „dzisiaj jest Miłosierdzie Boże” i opowiedziałem jej o miłosierdziu Bożym, o objawieniu św. Faustyny: „Pan Jezus mówił, że największe grzechy Go nie zatrzymują przed nami, jeżeli Go zawołamy. Proś Go, żeby przyszedł do Ciebie”. Dałem jej obrazek Jezusa miłosiernego i ta kobieta uklękła przede mną. W tym momencie zatrzymał się samochód, a w nim klient, który ją chciał. Kiedy zobaczyli mnie w habicie, zaczęli się śmiać i odjechali, a ona ze łzami poprosiła: „pobłogosław mnie”. Pobłogosławiłem ją. Była niezwykle wzruszona. Ucałowała obrazek Jezusa Miłosiernego. Gdy szedłem dalej, wyszedł z krzaków chłopak, Brazylijczyk, transwestyta, zatrzymał mnie i mówi: „ja też jestem katolikiem, słyszałem co mówiłeś ojcze mojej koleżance. Czy Jezus też i mnie kocha, mnie transwestytę?”. „Tak, bardzo cię kocha. Objawił się św. Faustynie, żeby powiedzieć, że bardzo nas kocha, i że przyjdzie do wszystkich, którzy Go wołają”. A on mówił do mnie: „czy pobłogosławisz mnie też?” „Tak”. Ukląkł. Ogarnął mnie lęk, co sobie pomyślą przechodnie. Nieważne. Dałem mu obrazek Jezusa Miłosiernego, pobłogosławiłem go. Idę dalej, wyszła dziewczyna z samochodu i prosiła o błogosławieństwo. Zaczęli się schodzić, chyba z pięć osób. Już odchodzę i krzyczy za mną inny, mówiąc: „czy mnie też ojciec pobłogosławi?”. Tak. „Czy Jezus mi też wybaczy, kiedy go poproszę i przyjmie mnie do nieba?”. Tak. Wróciłem do klasztoru, popłynęły mi łzy i powiedziałem: „Boże, Tyś powiedział, że prostytutki i nie tylko one, ale wszyscy pogubieni w grzechach, oni otrzymają Chrystusa. Dlaczego? Dlatego, że stoją w prawdzie. Oni już nie dbają o to, co ludzie im powiedzą, bo i tak wszystko złe jest mówione na nich”.
Zatem, jaki morał? Miłość Jezusa nie jest ślepa na grzech. Ale jest od niego większa. Grzech może postawić barierę między tobą a Jezusem. Żadnego grzechu zatem nie uważaj za normalny, nie toleruj go słowami: „taki już jestem”. Nie uważaj go za element swej tożsamości, ale powierz się Jezusowi, by go w Tobie zwyciężył mocą swej miłości.
Słuchaj nietolerowany!!!
To, co robisz, jest grzechem. Twój homoseksualizm, transseksualizm, i inne wypaczenia. Jeśli jakiś katolik zwraca Ci na to uwagę, to robi to, bo jego mistrz Jezus nie powiedział: Tolerujcie się nawzajem, bo ja was tolerowałem, ale rzekł: „Miłujcie się wzajemnie, jak ja was umiłowałem”. Mówił: „Nieście ciężary innych, pomagajcie zagubionym dojść do zbawiania”. Zatem to właśnie robimy nawet, gdy ci zagubieni szukają innych, by razem domagać się tolerancji dla swego zagubienia.
Artykuł pochodzi ze 109 numeru Naszego Życia.