ROZMOWY O WIERZE
prowadzi
o. Sebastian Fierek
„ŻYCIE MA SENS”
Drogi Ojcze, wielu młodych ludzi bardzo często zadaje sobie pytanie: „Po co w ogóle jesteśmy na tej ziemi?” Rodzimy się, dorastamy, starzejemy się i umieramy, jaki jest więc sens naszego istnienia?
To bardzo dobrze, że wielu młodych ludzi zastanawia się nad sensem swojego życia. Wyobraźmy sobie taką oto sytuację: jesteś na przykład dziennikarzem, który przeprowadza wywiad z jakimś starszym panem. Zadajesz mu pytanie: „Po co pan żyje?” A on odpowiada: „Mam żonę i dzieci – oto moje prawdziwe szczęście”. Mówisz więc do niego: „To znaczy, że żyje pan tylko dla swojej rodziny?” Rozmówca odpowiada: „No, nie do końca, ponieważ mam jeszcze wnuki, którym pomagam w nauce, bo chodzą jeszcze do szkoły”. Na co ty mówisz: „Rozumiem, że pan żyje tylko dla nich, że ich życie stanowi o sensie pańskiego”. Zakłopotany mężczyzna stwierdza: „No nie, bez przesady, mam również swoje osobiste życie. Jestem nadal czynny zawodowo. Kocham moją pracę i w niej się realizuję. Przecież trzeba zarabiać pieniądze, aby jakoś żyć”. Kończąc rozmowę, mówisz do niego: „Czyli żyje pan dla siebie samego, swojej pracy i pieniędzy?” On już nie wytrzymuje i zdenerwowany odpowiada: „A niech mi pan da już święty spokój”. To właśnie dzięki wierze człowiek odkrywa, że nie żyje dla siebie samego, dla swojej pracy czy pieniędzy, ale po to, by kochać i być kochanym. Dzięki spotkaniu na swojej życiowej drodze Jezusa odkrywa, że nawet najpiękniejsze relacje z innymi ludźmi nie są w stanie do końca zaspokoić jego najgłębszego pragnienia, to jest miłości. To Boża miłość czyni nasze życie sensownym.
Czyli stwierdzenie tego typu, że: „ja się sam nie pchałem na ten świat” wynika z jakiejś życiowej pustki?
Każdy z nas jest inny, mamy przecież bardzo różne życiowe doświadczenia, które dotykają najgłębszych pokładów naszego serca. Wywierają one istotny wpływ na nasze życiowe postawy, zwłaszcza w przypadku ludzi młodych. Dobre doświadczenia wywierają wpływ pozytywny, z kolei te złe bardzo często prowadzą do postawy buntu wobec zaistniałej rzeczywistości. Brak miłości i akceptacji przyczyniają się do doświadczenia wewnętrznej pustki i samotności. Młody człowiek często pyta samego siebie: „To w końcu kim ja jestem?”, „Dlaczego mnie to spotkało?”, „Czy prawdziwa miłość w ogóle jest możliwa?” „Dlaczego Bóg, skoro jest miłością, dopuścił w moim życiu takie sytuacje, które mnie niszczą?”, „Czy On naprawdę mnie kocha?” Odpowiedź na te i temu podobne pytania może dać tylko Bóg, gdyż to On jest miłością. Dlatego relacja z Nim jest rzeczą fundamentalną. I tylko ona może w sposób całkowity nasycić to moje wewnętrzne pragnienie miłości. W swoim życiu spotkałem wielu ludzi, po różnych doświadczeniach, którzy wyznali, że dopiero będąc w Kościele, będąc z Jezusem Chrystusem, odkryli, czym ona, to znaczy miłość, jest naprawdę.
Wśród moich znajomych bardzo często dostrzegam dwie istotnie różniące się od siebie postawy: z jednej strony ludzi otwartych, chcących poznać prawdę, do których stosunkowo łatwiej można dotrzeć z odpowiednią argumentacją, z drugiej zaś takich, dla których mówienie o Bogu i prawdziwym szczęściu jest jakąś abstrakcją.
Myślę, że nieraz zbyt dużo mówimy o tym, kim Bóg jest, a za mało o Nim świadczymy. Spotkałem kiedyś człowieka, który wiedząc, że pracuję w szkole jako katecheta, zapytał mnie: „A, pan wierzy w Boga? Boga nie ma”. Rozmowa z nim wywarła na mnie ogromne wrażenie. Powiedział mi, że kiedyś był katolikiem, że chodził do kościoła, ale po pewnych dramatycznych doświadczeniach w swojej rodzinie stwierdził, że Boga nie ma. To właśnie te przykre doświadczenia przyczyniły się do kryzysu jego wiary. Ten człowiek wielokrotnie słyszał w swoim życiu, że Bóg jest dobrym Ojcem, że Jego miłość jest bezinteresowna i nie ma granic itd. Nie był jednak w stanie tego przyjąć. Nie mógł zrozumieć, jak Bóg mógł zezwolić na taką jak jego historię. W tej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak podzielić się z nim moim osobistym życiowym doświadczeniem, również bardzo trudnym. Doświadczeniem, w którym Bóg mnie nie tylko nie pozostawił, ale wyprowadził z niego wielkie dobro. Ta historia miała swój szczęśliwy koniec. Pewnego dnia ten młody człowiek zapukał do furty klasztornej, prosząc o sakrament pokuty i pomoc w przygotowaniu go do zawarcia ślubu. Tak się złożyło, że miałem to wielkie szczęście pobłogosławić jego związek małżeński. Dzisiaj ten wspomniany przeze mnie człowiek jest moim znajomym. Dlaczego o tym opowiadam? Ponieważ ta historia pokazuje, że krzyk i bunt zrodzone z doświadczenia ogromnego cierpienia są tak naprawdę wołaniem o miłość, o pomoc. Myślę też, że w takich sytuacjach jest czymś niezwykle istotnym wskazanie i podprowadzenie danego człowieka do osobistego spotkania z Jezusem.
Czy to znaczy, że nawet jeśli przez całe życie nie wierzyłem, ale szukałem, chciałem poznać prawdę, byłem na nią otwarty, to gdy stanę twarzą w twarz z Panem, rozpoznam, że On jest Prawdą?
Po śmierci każdy człowiek przekona się o tym, że Bóg naprawdę istnieje, że jest On Miłością i jedyną Prawdą. Trzeba jednak pamiętać o tym, jak uczy Kościół, że „śmierć kończy życie człowieka jako czas otwarty na przyjęcie lub odrzucenie łaski Bożej ukazanej w Chrystusie” (KKK 1021). Myślę jednak, że jeżeli dany człowiek szczerze poszukuje prawdy, to prędzej czy później spotka Boga. W jakim momencie? W jakiej sytuacji? Tego nie wiem. Życie każdego z nas jest nieprzewidywalne. Ja spotykałem Boga szczególnie w tych trudnych doświadczeniach. Bóg dopuszcza w naszym życiu różne wydarzenia, które są Jego słowem do nas. Wobec tego słowa można zająć dwie postawy: albo pójść za nim, albo nie. To jest tajemnica ludzkiej wolności. Bóg nas do niczego nie przymusza. Jest to coś, co mnie osobiście w chrześcijaństwie pasjonuje. Bóg poprzez swoje słowo mówi do mnie, przekonując o swojej miłości, ale do niczego mnie nie zmusza. Ja mogę za tym Jego słowem pójść, mówiąc: „niech się pełni w moim życiu Twoja wola Panie”, albo nie.
To, że Bóg kieruje do nas swoje słowo poprzez konkretne wydarzenia, jest prawdą. Ale żeby to Jego słowo odkryć, zrozumieć i przyjąć, trzeba mieć przecież wiarę. Odnoszę jednak wrażenie, że wielu współczesnych ludzi, zwłaszcza tych młodych, cechuje postawa obojętności wobec wszelkich spraw dotyczących wiary.
Rzeczywiście, patrząc, na przykład, na współczesną Europę, można mieć takie wrażenie. Obecnie bardzo wielu ludzi ochrzczonych odchodzi od Kościoła lub żyje jak poganie. Ta postawa obojętności religijnej jest bardzo niebezpieczna. Dotknięty nią współczesny człowiek zdaje się już nie stawiać sobie żadnych pytań dotyczących sensu swojego istnienia. Woli żyć tak, jakby Boga nie było. Stąd też dzisiaj Kościół jest wezwany do Nowej Ewangelizacji, aby dotrzeć z orędziem Ewangelii do tych, którzy opuścili Jego szeregi, lub też żyją tak, jakby Bóg nie istniał. Postrzegam to jako ogromne zadanie zwłaszcza dla ludzi świeckich. Znam wiele wspaniałych rodzin otwartych na pełnienie woli Bożej, w których przychodzi na świat wiele dzieci. Rodziny te przeżywają rozmaite trudności w duchu wiary, stając się znakiem dla innych. W sposób najpiękniejszy Bóg objawia się poprzez znaki miłości i jedności. Myślę, że świadectwo własnego życia opartego na wierze jest jednym ze sposobów, poprzez który Pan chce wzbudzić wiarę w innych. Jezus pragnie wszystkich ludzi uczynić szczęśliwymi, ale nie czyni tego wbrew naszej woli. W Ewangelii nie usłyszysz słów: „Musisz pójść za Mną”, tylko: „Jeśli chcesz”. Wiemy, że wielu ludzi w swoim życiu opowiedziało się za Chrystusem, ale byli i nadal są tacy, którzy Go odrzucają. On jednak nikogo nie odrzuca i nie przestaje kochać. To samo winien czynić i przecież czyni Jego Kościół, który nie przestaje kochać, zwłaszcza tych, którzy go odrzucają, bo przecież pragnie tylko jednego, aby każdy człowiek był w pełni szczęśliwy.