Sprzedając Miłość…
br. Sebastian Lipka
W ósmym rozdziale księgi „Pieśni nad pieśniami”, w pieśni szóstej mówi Oblubienica: „Jeśliby ktoś oddał za miłość całe bogactwo swego domu, z pewnością nim pogardzą” (Pnp 8,7). Tym bogactwem, tymi srebrnikami może być nasze nastawienie „jedynie sprawiedliwego”, z którego nie będziemy umieli zrezygnować, nasze słowa wypływające z zaślepionego pychą serca. Jeżeli za te srebrniki sprzedamy miłość, jaką darzy nas Bóg, możemy być pewni… nie będą nas słuchać, pogardzą nami tylko.
Z całą pewnością nie jest dziełem przypadku decyzja papieża Benedykta XVI o tym, by u początku Roku Wiary zwołać do Rzymu synod w celu podjęcia refleksji nad „nową ewangelizacją”. Jest to wyraz niezwykłej intuicji Ojca Świętego. Nie ma bowiem wiary bez świadectwa. „Tak też i wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami martwa jest sama w sobie” – mówi święty Jakub (Jk 2, 17). Z ciałem ludzkim jest tak, że gdy umiera, w krótkim czasie przestaje istnieć w ogóle. Nie inaczej rzecz ma się z naszą wiarą. Aby rzeczywiście była ona żywą musi być przekazywana, głoszona. Głoszona, co najistotniejsze, nie samym słowem, lecz przede wszystkim czynem. Benedykt XVI w liście apostolskim Porta Fidei pisze: „Odnowa Kościoła dokonuje się także przez świadectwo, jakie daje życie wierzących: poprzez samo swoje istnienie w świecie chrześcijanie są faktycznie powołani, aby rozjaśniać Słowo prawdy, jakie pozostawił nam Pan Jezus”.
Chcesz zmienić innych? Zacznij od siebie!
Łatwo jest mówić, gorzej słowa wypełnić. Powiedzenie to zna każdy z nas i w większości przynajmniej zgadzamy się z nim. Dlaczego młodzi ludzie, zdolni są wyśmiać starszą panią, która wyłącznie pogrozi palcem czy obrzuci niskiej jakości epitetami, a wzruszą się i zawstydzą kiedy ta sama osoba podniesie, bez słów, rzucony przez nich na ziemię papierek po cukierku? Dlaczego wzbudza w nas złość nerwowa mina osoby, która dostrzega czynione przez nas zło, a przenika serce i leczy pełen miłości wzrok, współczujący w chwili upadku? Psychologia? W jakimś sensie na pewno, ale czy tylko? Mówi się, że słowa uczą, a przykłady pociągają i tu raczej szukałbym odpowiedzi. Oczywiście potrzeba zarówno jednego jak i drugiego. Słowo może pouczyć, może wywołać krótkotrwałe emocje, czyn natomiast, który następuje po słowie, jest pieczęcią mówiącą: „Tak, to co mówię rzeczywiście jest prawdą, rzeczywiście się staje”. Niestety często stajemy się faryzeuszami żądającymi, by inni nosili „ciężary moralności” i rozliczającymi ich w szczegółach z przestrzegania norm etycznych. Sami natomiast, uznając się za prawych, wszelkim osądom poddać się nie chcemy. „I wam (…) biada! Bo wkładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie” – mówi Chrystus (Łk 11,46). Brzmi to być może drastycznie, jednak takie są fakty. Bólem przepełnia widok człowieka, gnębionego przez literę prawa, tak bardzo ograniczonego przez to co „napisane”, zamkniętego w sztywnych ramach i nie dostrzegającego nic, co w tych ramach się nie mieści. Nie widzącego osoby, która za te ramy wyszła doświadczając słabości lub szukając zagubionych. Nie widzi, bo sam, jak mu się wydaje, nigdy ram tych nie przekroczył. Nie wie, że z upadku podnosi Miłość, a nie ostra reprymenda albo pogarda. Kiedy rozmawiam ze znajomymi o problemach dzisiejszego człowieka, moje argumenty często ich przekonują, ale nie zmieniają. Słowo łatwo jest przyjąć rozumem, ale dopiero świadectwo życia bierze to słowo za rękę i prowadzi do serca. Świat zmienisz zatem wtedy, gdy sam staniesz się lepszym człowiekiem.
„Patrzcie jak oni się miłują”
Tym co wyróżniało pierwszych chrześcijan w społeczeństwie w jakim się znajdowali był wzajemny szacunek, serdeczność, gotowość do pomocy, wzajemna miłość. Ci, którzy obserwowali ich sposób odnoszenia się do siebie, zachwycali się sposobem ich życia, chcieli żyć tak jak oni. Dzisiaj ta fundamentalna kwestia jest równie istotna. Przez ostatnich dwa tysiące lat potrzeba bycia kochanym nie zanikła w człowieku, ponieważ jest ona wpisana w niego od momentu stworzenia. Przepowiadanie Ewangelii, które dokonuje się w Kościele, nie będzie wiarygodne, a przez to też nieskuteczne, jeżeli nie będzie poparte świadectwem wzajemnej miłości głoszących. Zgoda, to Chrystus czyni owo przepowiadanie skutecznym i to Chrystus Zbawia człowieka, ale On – Głowa Kościoła, posługuje się swoimi członkami, tzn. wszystkimi ochrzczonymi. Zatem Kościół jako wspólnota, jest zobowiązany do świadczenia swoim życiem o Chrystusie. W tym momencie możemy wrócić do naszej maksymy: „Chcesz zmienić rzeczywistość… zacznij od siebie”. Łatwo jest narzekać, że Kościół jest grzeszny i odcinać się od niego, ale przecież to każdy z nas jest częścią tego Kościoła, więc im bardziej ja będę święty, tym bardziej święty będzie Kościół. Czuję się zobowiązany, by w tym miejscu uściślić jeszcze tę kwestię. Oczywiście to Bóg uświęca Kościół swoją świętością, która w nim ostatecznie osiąga pełnię. Spójrzmy jednak, jeszcze raz na Kościół jak na Ciało Chrystusa, którego każdy z nas jest żywą komórką. Bóg uświęca mnie wtedy, gdy otwieram się na jego uświęcającą moc, gdy daję mu dostęp do mojego życia. W tym sensie Kościół będzie tym bardziej święty, im bardziej święty będę ja. Bóg chce uświęcać mnie, a przeze mnie Kościół. Muszę pamiętać, że On nie uczyni tego bez mojego przyzwolenia, nie wejdzie w moje życie jeżeli ja mu na to nie pozwolę.
Postmodernistyczny kryzys tożsamości
Czasy, w których żyjemy, to czasy „postmodernistycznej zawieruchy”, co sprawia, iż w głowie współczesnego, zwłaszcza młodego, człowieka panuje zamęt. Kryzys kultury, którego początki sięgają lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, a który w znacznym stopniu kształtuje kulturę europejską, ma konkretne przełożenie na naszą sytuację życiową. Wspomniany kryzys wartości jest przyczyną zaniku świadomości własnej tożsamości, dotykającego coraz większą liczbę osób. Skoro nie ma żadnych obiektywnych wartości wynikających z tradycji, jak np. prawda, to pojawia się pytanie: co jest tą prawdą? Postmodernista powie: „oczywiście prawdą jest to, co ty sam uznasz za prawdę”. Tu zaczyna się rzeczywisty dramat, bo skoro liczba prawd jest równa liczbie ludzi żyjących obecnie na Ziemi, to co ma być moją prawdą? Rozpoczyna się poszukiwanie, które prowadzi do coraz większego zagubienia. Upadek autorytetów sprawił, że człowiek nie wie gdzie szukać odpowiedzi na fundamentalne pytania dotyczące jego egzystencji. Można zaryzykować pogląd, iż kreowana przez kulturę masową gwiazda estrady, która uważa, że powiększając biust zwiększa rozmiary swojego rozumu, nie może być drogowskazem w życiu, bo nie będzie w stanie ukazać jego autentycznego sensu. W takim kontekście społeczno-kulturowym na nas, chrześcijanach, spoczywa zadanie wskazania współczesnemu człowiekowi sensu życia i Tego, który jedynie jest Prawdą. Najwyższej i jedynej wartości mogącej wlać w serce człowieka pokój, czyniąc jego życie pięknym oraz pełnym nadziei. To na nas spoczywa obowiązek bycia nie tyle nauczycielem, co świadkiem…Trzeba, byśmy byli znakiem, który nie tylko stoi jedynie wskazując cel, ale również za tym celem podąża.
Sprzedać, czy się podzielić?
Okazuje się, że nie każda sprzedaż przynosi nam zysk. Dobry makler giełdowy wie kiedy sprzedawać, a kiedy lepiej tego nie robić, aby nie stracić. Jeżeli z taką pieczołowitością troszczymy się o to co materialne (tzn. przygodne, nietrwałe, przemijające), to o ile bardziej powinniśmy starać się o mnożenie tego, co duchowe (tzn. wieczne, nieśmiertelne, nieprzemijające)? Sednem jest odkrycie, że wszystko co materialne się skończy, a zostanie to co duchowe. To nasze dusze są nieśmiertelne, nie ciała. Trzeba położyć kres temu panoszącemu się materializmowi, by nie stracić duszy! Wracając do kwestii sprzedaży. W naszym przypadku sprzedaż Miłości jest jedynie zamianą tego co buduje i umacnia, na to co niszczy, co zabija. Za to, bezinteresowne dawanie darmo otrzymanej Miłości powoduje jej pomnażanie i wzajemne ubogacanie. Sam zdecyduj jakiego targu dobijesz. Wybierz swój plan na biznes.