Sierpniowe słońce zbierało się do ostatniego ataku upału tego dnia. Ludzie leżeli tu i ówdzie, bez butów i bez przytomności. Obok nich leżały pozgniatane (i bez nakrętek) butelki po hektolitrach wody, która nigdy dotąd nie smakowała tak dobrze. Nagle pojawił się człowiek w odblaskowej kamizelce. Z wyrazem twarzy zdradzającym zatroskanie i odpowiedzialność wykrzyczał: „Brązowa poszła!”.
W cieniu śliwki, w którym pozwoliłem odpocząć mojemu zakonnemu ciału skwar południa nie był tak dokuczliwy. W oddali majaczył „Kajzerek” zaopatrujący pielgrzymów w ciepłą wodę, ciepły chleb, ciepłe banany… Dom naprzeciwko przyjmował księży – duchowych przewodników grup pielgrzymkowych. Łatwo było go poznać, bo na płocie suszyły się znaki urzędu kapłańskiego. Sutanny, habity i stuły wskazywały, że w domu, na którego płocie odpoczywały, suszyli się ich właściciele, zresztą przy talerzu przepysznej zupy. Po szosie jechał na rowerze żołnierz z Grupy Wojskowej. Było go słychać z daleka, bo gwizdał radośnie gwizdkiem porządkowym na pieszych (Węgrów z Grupy Złotej) – ot taki pojazd uprzywilejowany. Gdzieś na granicy słuchu trzeci raz zaczynała się belgijka, podawana okolicy przez tuby Grupy Zielonej. W domu numer 63 (w głębi) stały znaki mojej Grupy, a obok siedzieli w milczeniu bracia z Grupy Czarno-Białej. Pod moją śliwkę przyszedł mój brat – Śliwa (to już dwie śliwy zbyt blisko siebie), który przed chwilą wyprał kaptur, na którym w wyniku upału wystąpiły białe ślady cukru. Przyszedł do nas też ksiądz Paweł, przewodnik grupy zielonej i usiadł na śliwkę… Ciekawe, czy przewodnicy myślą czasem o sobie, jak o Dobrym Pasterzu…
Nocą, kiedy temperatura spadła do 25 stopni, kiedy jeszcze nie można było wejść do namiotu, żeby się w nim nie udusić, lubiłem chodzić do punktu medycznego. Lubiłem, bo na pielgrzymce po zimnym prysznicu przekuty bąbel, to najprzyjemniejsza rzecz. Tam w jakimś garażu morowe panny ratowały utrudzone pielgrzymie stopy. Był między nimi Śliwa – morowy kawaler. Tam zawsze było wesoło, choć zmęczenie malowało się na twarzach ratowników, a ból na twarzach rannych. Ciekawe, czy ci dobrzy ludzie myślą czasem o sobie, jak o Panu Jezusie obmywającym Apostołom stopy…
A musiałem wstać o 4:30. Jestem Stróżem Poranka.
Przekonałem się, że najlepszym, co można robić w doczesności jest poznawanie ludzi. W spotkaniu z drugim człowiekiem poznajesz nie tylko jego samego, ale i siebie. W drodze z Maryją na Jasną Górę zakochujesz się w ludziach. Zakochujesz się i zachwycasz. Ten zachwyt człowiekiem jest często pierwszym stopniem do pytania o jego Stwórcę…
To wszystko było na WAPM z franciszkańską Grupą Brązową w 2015 r. To się powtórzy w 2016 roku – zapraszamy.
Linki (informacje, galerie, zaproszenia):
www.brazowa.franciszkanie.pl
www.facebook.com/BrazowaFWapm
www.brazowa.franciszkanie.pl
Zdjęcie do obrazka w poście zrobił aparat o. Ryszarda Koczwary. Uczestniczył w tym też ktoś żywy, za co mu dziękuję.:)